Park Narodowy Olympic

Park Narodowy Oympic jest na północnym krańcu zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Jest wielki i tak różnorodny, że dla ułatwienia podzielono go na trzy obszary. My podzieliliśmy nasz pobyt na 2 kempingi, bo odległości są zbyt duże, by jeździć po całym półwyspie.

Kalaloch położony jest nad samym oceanem. Zapewnia spektakularne widoki szerokich pustych plaż, ogromne pnie drzew, wypłukane przez ocean, wygładzone i siwe. Odpływy oceanu odsłaniają baseny pływowe pełne niezwykłego życia, niczym spotkanie z obcą cywilizacją – zielone anemony, które w czasie odpływu zwijają się w sobie tworząc dziwne formacje (mamo, patrz- marsjańskie cycki!), rozgwiazdy większe niż ludzka dłoń – pomarańczowe lub biskupio fioletowe, kraby, ślimaki, tysiące małży. Woda wisi w powietrzu oferując widoki jak senne marzenia, zjawiskowe mgły rano i wieczorem powodują, że mimo zimna, nie chce mi się iść nigdzie dalej.

W poszukiwaniu prysznica i pralni docieramy do Forks, miasteczka, w którym dzieje się akcja filmu „Zmierzch”, tego o dobrych błyszczących w słońcu wampirach. Ani miasteczko, ani plaża La Push rezerwatu Quiletów nie wygląda jak w filmie, gdyż jak doniósł nam potem internet, wszystkie sceny kręcono zupełnie gdzie indziej. Ale sklep z pamiątkami jest, Amerykanie są mistrzami gadżetów tematycznych 😀 Zamiast okropnej lalki z Edwardem kupujemy „polish kiełbasa” w pobliskim sklepie. Radość Szymona jest ogromna, a jego tęsknota za domowym jedzeniem porównywalna.

 

Przeczesujemy lasy i plaże, w końcu przenosimy się bladym świtem na kemping z rodzaju „kto pierwszy ten lepszy” nad jeziorem Crescent. Przejechanie 60 mil oznacza skok temperatury o jakieś 10 stopni i nawet zimolubny Tytus docenia tę zmianę. Jezioro jest krystalicznie przejrzyste, drzewa obrośnięte mchami, lasy paproci, a niedaleko w Sol Duc gorące siarkowe źródła. Kąpiel w nich jest znakomitym zakończeniem dnia po 11km marszu. Z nowego kempingu eksplorujemy trasy we wschodniej części parku, po wymianie butów na nowe moje kolano raźniej współpracuje. Docieramy też do Hurricane Ridge, gdzie krajobraz zmienia się na alpejski, kwietne łąki i panorama lodowców. Miśków nie udało nam się spotkać, za to pełno jelonków, no i udaje się nawet wytarzać w śniegu.

 

  

Olympic jest najbardziej zróżnicowanym i na mojej prywatnej liście chyba jednym z piękniejszych parków narodowych w Stanach. Chociaż nie – wciąż każdy jest zupełnie inny i nie sposób ich ocenić. Tak czy inaczej – pora oddać samochód i dotrzeć znowu do cywilizacji jedziemy do Seattle!

Park Narodowy Redwood.<< >>Bezdomność w Seattle

About the author : Maja