Pół roku w drodze

Pierwszego kwietnia (i to nie jest prima aprilis) stuknęło nam pół roku w podróży! Kiedy planowaliśmy wyjazd i jeździliśmy palcem po mapie, zastanawiałam się co my będziemy robić tyle czasu w Azji? Tymczasem minęło jak błyskawica, a jednocześnie jakby minęło kilka lat – taka ilość wrażeń. No i mam poczucie, że te wszystkie miejsca tylko poskrobaliśmy po wierzchu. Absolutnie muszę wrócić do Indonezji i Filipin, oba te kraje mają nieprawdopodobne bogactwo przyrody, zarówno na lądzie, jak i pod wodą. Szał. Myślę też ciepło o powrocie do Kambodży. A jeszcze przecież tyle miejsc, do których nie dojechaliśmy. Przed nami jutro Japonia – jak narazie jedyny kraj, który musieliśmy bardzo dokładnie zaplanować, zarezerwować noclegi, przejazdy itp. Kolejne kroki mamy z grubsza zaplanowane do czerwca, a co potem? Kto to może wiedzieć 🙂

Czasami tęsknię straszliwie, czasami nie chcę w ogóle wracać do Polski. Czasami mam ochotę nawrzeszczeć na współtowarzyszy drogi, albo uciec im i pobyć dłużej sama ze sobą. Czasami mamy wspólny pokój i piętrowe łóżka, czasami osobne domki. Czasami na wypasie i z klimatyzacją, a czasem dziura w ziemi do sikania i zimna woda w wiadrze do mycia. Zdarza się, że bolą mięśnie od łażenia, albo tyłek od długiej jazdy, albo piecze skóra spalona na słońcu. Czasami już nie mogę patrzeć na ryż i snuję fantazje o zieleninie (szpinak! młode ziemniaki z koperkiem!) i chlebie razowym, mięsojady wzdychają do pasztetu i schaboszczaka. Dla mnie nigdy dość mango i kokosów, Tytus nie może patrzeć na banany. Mimo wszystko, decyzja o tym wyjeździe była najlepszą rzeczą, jaka mogła nam przyjść do głowy. Poniżej kilka stoplatek z grudniowej Tajlandii, kiedy zajęci byliśmy głównie snuciem się między wyspami i łapaniem słońca.

Luzon, Alleluja! Filipiny część 3.<< >>Batad

About the author : Maja