Japonia cz.3

Z Tokio przenieśliśmy się najpierw do Nikko, gdzie odwiedziliśmy grób szoguna Tokugawy Ieyasu – było zimno jak diabli i śnieg leżał jeszcze, a potem na zachodnią część wyspy do Kanazawy. Kolejne kilometry wydeptywaliśmy zwiedzając tradycyjne świątynie, domy kupców, samurajów. Największą frajdę Szymon miał z odwiedzenia świątyni Myoryuji, nazywanej też Ninja Dera (świątynia ninja) – mimo, że z ninja nie ma nic wspólnego. System tajnych korytarzy, schodów pułapek, ukrytych pięter i tajnych przejść to woda na jego młyn i cała droga do domu upłynęła na rozważaniach, jak te systemy można zamienić na grę planszową albo budowle w Minecrafcie.

Przenieśliśmy się w końcu do Kioto, gdzie udało się ustanowić rekord w chodzeniu, rekordowo dużo też spotykaliśmy turystów, w szczególności Francuzów, Amerykanów i o dziwo Polaków. To pewnie kolejna kalka w głowie, ale nie spodziewałam się, że każdego dnia w Japonii spotkam dużą zorganizowaną grupę rodaków. Aby uniknąć tłumów, staramy się odwiedzać popularne miejsca albo bladym świtem, albo tuż przed zamknięciem. Dzięki czemu w Kioto świątynię Inari i jej tunele z czerwonych bram mieliśmy prawie dla siebie, a w bambusowym lasku Arashiyamy były tylko 2 sesje ślubne. Nie da się jednak całkiem uniknąć tłumów, rozśmieszają mnie jednodniowe stada geiko/maiko z telefonami z ręku, chociaż muszę przyznać, że też miałam ochotę na jeden dzień się przebrać (wrodzone umiłowanie do przypału). Japończycy do perfekcji opanowali też sztukę pamiątkarską (nawet jeśli jest made in China) i mimo, że trzymamy się zasady, że zbieramy wrażenia, a nie przedmioty – nie obyło się bez kilku koszulek, gaci z gejszą, szurikenów, szklanych kulek i magnesików.





Japonia cz.2<< >>Price for paradise.

About the author : Maja