Similany i Sam Roi Yot

Po opuszczeniu siedliska szatana, jakim jest Phuket pojechaliśmy na jego przedłużenie na stałym lądzie, czyli Khao Lak. Może już nie Władysławowo, tylko bardziej Jurata, ale nadal rewia mody i bazar. Khao Lak jest punktem startowym na Similany, to kolejny morski park narodowy i podobno najlepsza nurkowa miejscówka w Tajlandii. W okolicy jest też kilka parków narodowych na lądzie i mikro muzeum upamiętniające ofiary tsunami z 2004 roku (widzieliście film „Niemożliwe”?), ale po Phuket marzyłam tylko o ciszy głęboko pod wodą.

Po długich debatach budżetowych stanęło na tym, że rezygnujemy z kilkudniowego liveboardu (dla niewtajemniczonych – stacjonujesz na dużej łodzi, jesz i śpisz na niej, a resztę czasu spędzasz nurkując) – dla czterech osób to kupa kasy, ale pojedźmy chociaż na chwilę sprawdzić jak jest. Szef na łodzi okazał się być Szwedem, dzięki czemu mogłam poczuć się jak na staff meetingu i zatęsknić za matką korporacją. Similany to też dużo jednodniowych wycieczek, więc znowu dużo łodzi i stada białkowców w jarzeniowych kapokach unoszących się na wodzie. Nury wprawdzie nie takie, jak w Indonezji, ale było bardzo zacnie i do powtórzenia w dłuższym wymiarze.

Przed Bangkokiem postanowiliśmy odwiedzić jeszcze jeden park narodowy. Spędziliśmy upojny dzień zmieniając pięciokrotnie środki transportu (dzięki czemu nasze podróż kosztowała połowę stawki, ale o tym kiedy indziej), by dotrzeć na wschodnie wybrzeże Tajlandii. Okolica znów zaskoczyła nas brakiem aut do wynajęcia, ale gdy po kolejnym podejściu znaleźliśmy tuk tuka do wynajęcia, zobaczyłam szaleńczy błysk w Wojtka oku i wiedziałam, że oto czeka nas przygoda.

Wiele bym dała, by opisać miny naszych synów gdy zajechaliśmy pod dom wściekle zielonym pojazdem, brakowało tylko lampek, melodyjki i jednorożca na dachu. Nasz rydwan ognia miał zepsuty prędkościomierz, ale muchy na zębach pozwalają domyślać się, że rozwijaliśmy na drodze szaleńcze 40km/h. Udało nam się objechać całą okolicę i przekonać po raz kolejny, że Tajlandia ma do zaoferowania dużo więcej niż zatłoczone plaże.

 

 

 

Dlaczego nie powinieneś jechać na Phuket (ani Phi Phi)<< >>O filmowaniu - próba pierwsza...

About the author : Maja