Jej wysokość Tajlandia

Nie wiem jak nam się to udało, ale wyszło na to, że do Tajlandii przyjedziemy w szczycie sezonu. Oznacza to po pierwsze tłumy turystów, a po drugie wyższe ceny i potencjalny kłopot ze znalezieniem noclegu. Zaczęliśmy szukać czegoś cichego i niekomercyjnego. Z dala od imprezowni i pijanych turystów. Znaleźliśmy wysepkę, o której żaden spotkany biały nie słyszał, a recenzje w internetach mówiły, że wyspa odstrasza potencjalnych turystów czarnym piaskiem. Bingo!

Granicę tajską przekroczyliśmy lądem od południa. Pierwsze wrażenie – ojezu nic nie rozumiem, nie ma tablic z nazwami miejscowości w łacińskim alfabecie. Ludzie nie mówią po angielsku, będzie zabawnie. No i wszędzie ukochany król, na każdym skrzyżowaniu, w każdym budynku.

Na Ko Sukorn okazaliśmy się jedynymi turystami we wsi. Kilka jadłodajni. Żadne tam restauracje, tylko przy drodze tajska Halina ma kuchnię i do wyboru smażony ryż albo makaron. I oczywiście nieśmiertelny kurczak. Rytm dnia zgodny z życiem społeczności, czyli jeśli wstaniesz o 8 to już nie ma szans na śniadanie. Na śniadanie poza kurczakiem na patyku różne fantazyjne zawiniątka w liściach. Testujemy, bo nie idzie się dogadać co jest w środku. Zazwyczaj ryż, ale może być diablo ostry z kurczakiem albo szaleńczo słodki z kokosem lub mango. Po drugiej stronie wyspy, czyli jakieś 3 km dalej znaleźliśmy trzy resorty typu domki na plaży i jeden bar. Tam też spotkaliśmy trzy europejskie rodziny i kilku pojedynczych weteranów tego miejsca. Pomiędzy – plantacje kauczuku, palmy, trochę arbuzów i pasące się krowy. Dla nas to leniwy czas – kajaki, leżenie na wodzie, zbieranie muszli, budowanie zamków z piasku.

 

 

 

 

Lanta jest sporo większa i już zdecydowanie turystyczna. Knajpy, centra nurkowe, studia tatuażu, stragany ze wszelkim badziewiem i nawet siłownie. Za obiad płacimy 3-4 więcej niż na poprzedniej wyspie, za to wybór potraw i dostępność godzinowa zdecydowanie większa. Sporo rodzin z dziećmi i biegaczy. Mimo tabliczek oferujących jungle party co drugi dzień jest spokojnie. Nadal zajęci jesteśmy nicnierobieniem – opływamy sobie sąsiednie wyspy, sprawdzamy plaże. Na Lancie zastają nas święta Bożego Narodzenia. To nasze trzecie z rzędu święta w ciepłym i pierwsze, które tak bardzo kontestuję. O ile poprzednio przygotowywałam wariacje na temat świątecznych potraw, o tyle w tym roku na wigilię ćwiczymy mango sticky rice i long island ice tea na plaży. W kraju, który jest przede wszystkim buddyjski i muzułmański (wg kalendarza buddyjskiego, który liczy lata od śmierci Buddy mamy rok 2561) ludzie w świecących czapkach mikołajowych wołający na jednym wdechu  merichristmashepinjujer albo udekorowane choinki na środku plaży mogą wywołać tylko pobłażliwy uśmiech.

Najbardziej wzrusza się Szymon, jemu brakuje ubierania drzewka (mamo, jak wrócimy do Polski kupimy największą choinkę i ubiore ją całą sam!). Mnie brakuje bliskich, ale widziałabym ich tu z nami na plaży. Wesołych świąt, w cokolwiek wierzycie!

Cameron Highlands<< >>Dlaczego nie powinieneś jechać na Phuket (ani Phi Phi)

About the author : Maja