Kucing znaczy kot

O Kuching nasłuchaliśmy się jeszcze na Bunaken. Że wspaniałe kolonialne miasto, zupełnie inne niż reszta, że masa parków wokół, więc dobra baza wypadowa. No i przede wszystkim, że Bako, orangutany i raflezje.

Zmemłani po 15h w autobusie dotoczyliśmy się do hostelu. Czas na reset, wifi, pranie, uczenie się, ściąganie zdjęć i nadrabianie zaległości.

Raz dziennie w losowo wybranym momencie dnia wylewa się wiadro wody, ale nawet gdy nie pada woda wisi w powietrzu i wszystko się klei.

W przerwach od lenistwa jedziemy odwiedzić orangutany w rezerwacie Semenggoh. Niestety po rezerwacie chodzić nie można, jest tylko drewniana platforma, gdzie dwa razy dziennie strażnicy wykładają owoce, a orangutany może przyjdą, a może nie, jak to dzikie stworzenia.

Na wejściu jeden buja się wysoko na drzewie, ale na karmienie niestety nie przychodzi żaden. Na pocieszenie zostają nam wiewióry i zastępy owadów, których pod dostatkiem w każdym rozmiarze. Po godzinnej sesji, koniec misosz opuścić park, ale można spróbować jeszcze raz popołudniu. Upał straszliwy i lepkość, młodzież jęczy, żeby jechać dalej. To jedziemy.

 

 

Jedziemy też, a raczej płyniemy do parku narodowego Bako, bo tylko drogą wodną można się dostać. Jest odpływ, podziwiamy puste przestrzenie i plażę ozdobioną promienistymi wzorkami krabowych śladów. Żar  leje się z nieba, pewnie jako rekompensata za ulewę z poprzedniego dnia, która uniemożliwiła nam wyprawę do parku z nocowaniem.

Po drodzę spotykamy parę Hiszpanów, którzy byli z nami 2 dni wcześniej na porannym karmieniu orangutanów. Wrócili na popołudniową dogrywkę i pokazują piękne zdjęcia ze spotkania. Jestem zła na siebie, że uległam małoletniemu jęczeniu. Nauczka na przyszłość – nie oglądać się na jęczenie tylko terroryzować, albo jechać samej.

W Bako pięknie. W taki upalny dzień, kiedy skończy się woda na trasie, pomarańcze smakują jak najlepsze owoce świata. Upał taki, że zwierzaki w większości też pochowane. Tylko jakieś świerszczopodobne piłują w lesie tak głośno, jakby to był koncert na wiertła dentystyczne. Brodata świnia ryje glebę, a kilka makaków próbuje nawiązać bliższą znajomość z ludźmi. Albo ich gadżetami.

 

Po tygodniu niesie nas już dalej. Kolejny przystanek nieplanowany zupełnie w Singapurze. Przetestujemy pierwszy w życiu couchsurfing!

Sabah i Sarawak<< >>Singapur

About the author : Maja