Tana Toraja

Kilka lat temu przeczytałam w National Geographic artykuł o Tana Toraja. W mojej głowie pojawił się obraz mitycznej, trudno dostępnej krainy, w której  ludzie zupełnie inaczej myślą o śmierci. Nie bardzo wiedziałam, jak się tam dostaniemy, ale Toraja stało się istotnym punktem na indonezyjskiej trasie.

Tłukliśmy się dwa dni z Jogjakarty – najpierw pociągiem do Surabayi, potem samolotem do Makassaru  na wyspie Sulawesi (taka opcja okazała się sporo tańsza, niż bezpośredni lot z Jogji), kolejnego dnia busem 9 godzin  z Makassaru do Rantepao. Oczywiście nie jest to już żadna niedostępna kraina, jechaliśmy kulturalnym klimatyzowanym autobusem z rozkładanymi siedzeniami a Rantepao okazało się być indonezyjskim Zakopanem, gdzie jeszcze nie zdążysz dobrze wysiąść a już lokalni biznesmeni oferują transport, przewodnika, udział w pogrzebie i bóg wie, co jeszcze.

A propos Boga – niesamowite jest dla mnie, że na każdej odwiedzonej wyspie Indonezji dominowała inna religia. Sulawesi jest cudownym konglomeratem chrześcijaństwa, islamu i wierzeń animalistycznych.

Wokół Rantepao między tarasami ryżowymi  rozrzuconych jest dużo miejsc, w których stoją tradycyjne domy i spichlerze Torajów, jak również cmentarze wykute w skałach. Potrzeba kilku dni, żeby na spokojnie te miejsca odwiedzić.  My pierwszego dnia postanowiliśmy odwiedzić dwa pobliskie miejsca, do których da się dotrzeć pieszo. Na Sulawesi, jak na innych wyspach chodzenie nadal nie jest zbyt popularną dyscypliną, więc wzbudzamy zainteresowanie, chociaż już mniejsze – miejscowi opowiadali o Polakach, którzy wszędzie sami włażą z buta i jeszcze robią 2-3 dniowe treki po okolicy. Można poczuć coś na kształt dumy narodowej.

 

Unikając głównych dróg wylądowaliśmy w środku pola ryżowego  (Czyżu w Ryżu strikes back!), gdzie udało mi spektakularnie zapaść w grząskiej grobli i klapnąć dupskiem w brązową breję. Możecie sobie wyobrazić moją nieopisaną radość z faktu, że w butach chlupocze i wyglądam jakbym się wytarzała w gównie po pas. Biorąc pod uwagę okoliczne bydło i jego zapachy to możliwe, że gówno było nie tylko w barwie. O przygodo! Szczęśliwie pola ryżowe stoją w wodzie, beżowej, ale jednak wodzie, więc udało mi się doprowadzić do względnego porządku.

 

 

 

Domy i spichlerze z charakterystycznymi dachami (mówią, że te dachy są pamiątką po przodkach, którzy przypłynęli  łodziami z północy, ale mnie kojarzą się bardziej z bawolimi rogami), przepięknie zdobione. Ornamenty, bawole głowy, koguty. Nasz przewodnik opowiadał, że Toraja mają w życiu ważne 4 kolory – czarny (śmierć), czerwony (życie) żółty – znak błogosławieństwa i biały – czystość i niewinność. Ważne też są strony świata – dom musi stać frontem na północ. Wszystkie obrządki związane z życiem (śluby itp.) są związane ze wschodem, więc celebruje się je od wschodu słońca, a te ze śmiercią z zachodem, więc ceremonie pogrzebowe zaczyna się zaraz po południu, kiedy słońce zmierza w stronę zachodu (hasło, cywilizacja zachodu jest kulturą śmierci nabiera przewrotnie znaczenia). Fronty niektórych domów ozdobione są bawolimi rogami – to pamiątka po zwierzętach, które były złożone w ofierze w czasie ceremonii pogrzebowej. Na samą ceremonię nie jestem gotowa. Na samą myśl o zarzynanych zwierzętach, smrodzie krwi i rozkładu w tym upale robi mi się słabo.

Dla Toraja pogrzeb to najważniejsza uroczystość w życiu, im ważniejszy członek społeczności, tym pogrzeb musi być bardziej okazały i ofiar więcej. Niektóre rodziny, by móc wyprawić odpowiednią ceremonią zbierają pieniądze latami. W tym czasie nieboszczyk leży w domu (tradycyjnie w południowej części) zakonserwowany formaliną. Traktuje się go jak chorego, przynosi jedzenie. Na pogrzeb przychodzi mnóstwo ludzi  i każdy musi coś przynieść. Im więcej przyniesie, tym więcej potem sam dostanie na własnym pogrzebie. Ludzie wierzą, że duchy ofiar pomagają przenieść się zmarłym w zaświaty, w przeciwnym razie będą się błąkać i nękać rodzinę. Są też pragmatyczni – mięso zarzynanych bawołów rozdzielane jest między społeczność. Henrick opowiadał nam, że kiedyś składano ofary z ludzi, ale Holendrzy, którzy skolonizowali tę wyspę zabronili takich praktyk.

Stare cmentarze ukryte są w skałach – wykute jaskinie służą za miejsce pochówku dla całej rodziny, więc w jednej komorze może być z osiem ciał. Niektóre groby są podwieszone wysoko, wyposażone w zaświaty w monety i papierosy (Indonezyjczycy palą jak smoki). Inne ukryte w dużych jaskiniach, albo w wybudowanych domkach/mauzoleach. Dla zamożnych są też tau-tau, czyli lalki/posągi naturalnej wielkości przedstawiające zmarłego. Są też kamienne słupy, jak kamienie w Stonehenge i pogrzebowe drzewa, w którym chowa się dzieci, którym nie zdążyły wyrosnąć zęby. Torajowie wierzą, że pochowanie małego dziecka w ziemi przyniosłoby nieurodzaj. Takie dzieci chowa się w pozycji embrionalnej w dziupli drzewa, a biały sok drzewa symbolizuje mleko matki. (Tytusowi i mi ten zwyczaj skojarzył się od razu z Orsonem S. Cardem i historią pequeninos)

Pomijając wątek zarzynania zwierząt, stosunek Torajów do umarłych jest mi dużo bliższy niż zachodnie tabu śmierci, sterylne, szeptem i z miejscem tylko na rozpacz. To, że zmarły jest w domu,  pozwala oswoić śmierć, traktować jak normalny i pełnoprawny element naszego życia.

Udanego Halloween!

Sukamade, Ijen, Bromo, bez cukru<< >>Bunaken

About the author : Maja