Powrót do domu.

Wróciliśmy. Na lotnisku wzruszający komitet powitalny, a my po prawie dobie podróży z przesiadką i oszołomieni zmianą czasu i temperaturą. Znowu zimno i pada! Odebraliśmy klucze od mieszkania, odgruzowujemy się powoli i rozpakowujemy plecaki i kartony. Wysyłaliśmy sobie w drodze paczki z podróży i teraz możemy ohać i ahać nad znaleziskami. Tak samo, jak nad tymi z piwnicy. Kiedy okazuje się, że możesz swoje tzw. życie spakować w piwnicę 2×2 metry, to zastanawiasz się a) jak to się tam zmieściło b) po co mi tyle tych gratów c) o, moja bluza! zapomniałam, że ją miałam!

Powinniśmy zrobić sobie zestaw koszulek z odpowiedziami na ulubione pytania:

  1. To gdzie podobało Wam się najbardziej?. To będą cztery różne koszulki, bo u każdego z nas ścisła trójka się różni (choć szczęśliwie są obszary wspólne).
  2. Kiedy zrobicie prelekcję ze zdjęciami? Albo napiszecie książkę?
  3. Jak Wy się tu teraz odnajdujecie?
  4. No i jeszcze koszulka dla Tytusa „tak, wiem, że bardzo się zmieniłem”.

Prelekcja spoko, książka  – przypuszczam, że wątpię. Mam absolutną pewność, że nasz sposób podróżowania jest tylko nasz. Pilnuję się, żeby nie zamęczyć bliźnich zylionem opowieści. W zalewie kultury poradnikowej mam wewnętrzne fuj, albo zwyczajnie nie mam potrzeby uszczęśliwiania świata swoimi przemyśleniami (ale pisząc tego bloga zastrzegam sobie prawo do hipokryzji). Co więcej, mam też pewność, że bajdurzenie o zwierzętach na Borneo może być ciekawe przez 5 minut, może nawet i godzinę, ale w sumie ludzie tu mają ważniejsze problemy na co dzień.

Ale gdybyście chcieli przeczytać naprawdę fajną i dobrze napisaną książkę z podróży, to Rafał popełnił jedną.

No właśnie. Ludzie tu mają wiele problemów, najbardziej po powrocie uderzyło mnie, jak bardzo Polacy się nie uśmiechają. Zawsze byliśmy w stanie rozpoznać rodaków w drodze po tej zaciętej minie i taksującym wszystko spojrzeniu. I jakieś takie spięcie, zupełnie niepotrzebna nerwowość. Trąbią i bardzo żywiołowo wymachują rękami.Tak łatwo innych oceniamy (źle) i tak szybko się denerwujemy. Muszę grubo otynkować swoją bańkę mydlaną, bo zaparłam się, żeby się temu nie poddać. Ale jednocześnie z ulgą odkryłam, że mimo propagandy informacyjnej o rosnących siłach przearcynarodowych, w Warszawie słyszę wiele języków i widzę ludzi nie tylko białych.

Ludzie, ten kraj jest naprawdę spoko. Mamy dobrą wodę do picia w kranie i ciepłą do mycia. Mamy prąd i wszelkie zdobycze tzw. cywilizacji (łącznie z korkami i smogiem…). Mamy takie pyszne jedzenie. O mamuniu! Po kilku miesiącach w Stanach wzrusza mnie każda kromka razowego chleba i pomidor. Napawam się jedzeniem, które znowu ma smak i niekoniecznie jest to smak cukru. Nawet nie wiecie, ile jest rzeczy, które tutaj są tak po prostu, a gdzie indziej są dobrem wyjątkowym.

Wypakowując kartony znalazłam tabliczkę, którą dostałam kiedyś w prezencie – „Twój dom jest tam, gdzie Twoje serce”. Ręka mi zadrżała, gdyż zdałam sobie sprawę, że albo jestem bezdomna, bo nie potrafię wybrać jednego miejsca, albo mam wiele domów na świecie i już zawsze będę żyć w rozkroku.

Nowy Jork<< >>Tour de Pologne, cz. 1

About the author : Maja