Jebnąć wszystko i wyjechać, czyli o tym jak znaleźć się poza strefą komfortu.

Robiłam już w życiu różne rzeczy. Pracowałam w radiu, w wydawnictwie, byłam managerem w międzynarodowej firmie. Kilka lat temu postanowiłam zrobić kurs nurkowy, bo przecież mieszkać na tropikalnej wyspie i nie spróbować to grzech. Nie ma (na szczęście!) wielu świadków mojej paniki, kiedy na pierwszych zajęciach w wodzie wydawało mi się, że się duszę. Gdyby w tamtym momencie ktoś mi powiedział, że będę robić kurs divemastera, pewnie od razu utopiłabym się ze śmiechu.

Kilka miesięcy temu pojawiło się ogłoszenie. Najpierw mieliłam wszystko w głowie. Jak każda matka-Polka-kwoka przekonana, że bez niej świat się zawali. Jak oni sobie poradzą, umrą z głodu i brudu, na pewno będą chodzić bez czapki i przestaną myć zęby. Wspomnienia wspaniałych nurkowań nie dawały jednak spokoju i w końcu, zgodnie z przekonaniem, że lepiej spróbować niż żałować, że ominęła mnie być może zajawka życia – powiedziałam to na głos: „Chcę jechać na 3-miesięczny staż nurkowy”.

I tak, dzięki wsparciu rodziny (albo jak określiła to bliska mi osoba – odbierając punkty w programie lojalnościowym „małżeństwo”), spakowałam walizkę, wsiadłam w pociąg, potem w samolot w drodze na wyspę, na której byłam 10 lat temu i pamiętałam, że jest tam księżycowo oraz Cesar Manrique, ale głównie jednak rozgotowana fasola i kanapki z czipsami w zestawie z grubymi Brytyjczykami, i że w kółko rzyganko, gdyż albowiem ciąża była wtedy na pokładzie. Niespecjalnie wiedziałam, kto teraz na mnie czeka, ani gdzie będę mieszkać, przez chwilę rozważałam opcję, że może to handel ludźmi albo organami.

Oczywiście z perspektywy Warszawy wygląda, że „jebłam wszystko i wszystkich”, dzięki czemu ominie mnie paskudna zgnilizna pod nazwą „zima w polskim mieście”. Z wierzchu to tak faktycznie może wyglądać. Pod spodem szybko okazuje się, że to mocne wyjście poza strefę komfortu – nowi ludzie, nowa bajka, nowe miejsce, nowe wszystko. Każdy ma swoje wydeptanie ścieżki i nawyczki, tu mój kubeczek a tu moja szczoteczka. Przejście z roli mentora do bardzo młodego padawana też zmienia optykę i bardzo cenię sobie to doświadczenie. Jest tyle rzeczy, których muszę się nauczyć! Myślałam, że ja tu sobie popołudniami książki będę czytać albo porysuję. A tu jeszcze rozdział z podręcznika przeczytać i zrozumieć, a jeszcze przygotować się do zajęć, a jeszcze iść popływać, bo człowiek sflaczał siedząc rok przed komputerem. O godzinie 21 nadaję się do spania, nie palę, nie piję, kawę tylko z rzadka.

No i last but not least – zdałam sobie sprawę, że odkąd mam dzieci (czyli bardzo, bardzo długo), rzadko wyjeżdżałam sama, głównie służbowo. A tak – zawsze stadem i w symbiozie. Myślałam, że będę się napawać wolnością, nicniemuszeniem i byciem samej ze sobą. ­­Widok gór i oceanu daje niesamowity spokój i zachwyt, ale traci na swoim uroku, kiedy nie możesz go dzielić z najbliższymi. Pękły raptem 2 tygodnie, a ja odliczam, kiedy chłopaki przyjadą i tęsknię bardzo.

Nie wiem, gdzie mnie ta droga zaprowadzi, ale jestem na tak. Pod wodą jest wspaniale, uczę się, uczę się uczyć i mam dobrych ludzi wokół (nie chcieli organów), no i codziennie świeci słońce!

Z jednej strony wulkany…
z drugiej strony ocean i Fuertaventura na horyzoncie.
Tour de Pologne, cz. 1<< >>Drogi pamiętniczku!

About the author : Maja