Bali

Rzut monetą, a raczej promocja w Emiratach sprawiła, że pierwszym punktem naszej podróży została indonezyjska wyspa Bali. W związku z tym w połowie września dowiedzieliśmy się, że na Bali obudził się wulkan – Agung. Dymi i trzęsie, ewakuowano sporo ludzi, a na wypadek erupcji nasza potencjalna miejscówka w Amed zostanie odcięta od reszty wyspy.

A miało być tak pięknie, zacząć się z wysokiego C nurkowaniem z poszukiwaniu wraka SS Liberty, pływać z mantami itepe. Zamiast tego tuż przed wylotem zaliczyłam zapalenie zatok i ucha, więc poza komputerem nurkowym zapakowałam antybiotyki.

Mówią, że jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach, tak?

Mimo wszystko przylecieliśmy na Bali, zaczynając z bezpiecznej od wulkanu odległości – w Canngu. Pierwsze wrażenia? Raczej mieszane. Być może po roku mieszkania na Mauritiusie jestem rozpasana, ale… jak dla mnie Bali jest  przereklamowana. Wiem, że nie przyjeżdża się tu dla plaż (jak narazie takie sobie). Natłok pojazdów, ilość korków, śmieci i hałasu na tak małej wyspie dla mnie jest przytłaczająca. A może taka będzie cała Azja? To, jak jeżdżą zniechęciło mnie to wynajmowania skutera i przewożenia nim dzieci, zamiast tego wynajęliśmy auto i pojechaliśmy szukać legendarnej magii i mistycyzmu Bali.

Najpierw powstała w XI świątynia Uluwatu na samym południu wyspy, malowniczo położona na klifie, otoczona parkiem ze wszędobylskimi małpami (na które trzeba uważać bo kradną, na moich oczach podeszła do stolika w kawiarni, zgarnęła dziewczynie smartfona i usiadła z nim na dachu). Mimo, że mieliśmy do pokonania ok. 30km podróż zajęła nam około dwóch godzin.

 

Następna była Tanah Lot, jak już przebrniesz przez bazar i weźmiesz na klatę dwukrotnie droższy wstęp dla turystów stanie przed tobą jeszcze bardziej malownicza okolica i możliwość otrzymania błogosławieństwa.


 

Odwiedziliśmy też Pura Ulun Danu Bratan, chyba jedną z częściej pokazywanych na widokówkach, ładna i gęsto oklejona turystami. A potem nasi synowie mieli już serdecznie dość zwiedzania świątyń (może z wyjątkiem Szymona, który w otaczającym świątynie parku wynajdywał figury zwierząt, próbując każdej dosiąść z okrzykiem – mamo zrób mi zdjęcie!)

 

 

 

 

Podróżując z dziećmi zdajesz sobie sprawę, że niekoniecznie zainteresują się oglądaniem tego, co Ty i że planując wspólny czas potrzeba trochę logistyki. Po pierwsze zaangażować młodych ludzi w planowanie i wspólnie badać, co właściwie chcieliby tu obejrzeć. A po drugie nawet w potencjalnie nudnych świątyniach 😉 wynajdywać rzeczy, które mogą być ciekawe dla małolatów.

Tym sposobem znaleźliśmy się w parku motyli, gdzie Szymon chciał obejrzeć trochę pająków, robali, kokonów i wszelkiego plugastwa. W świątyniach można znaleźć ryby do nakarmienia, kamienie, na które można wejść lub budować konstrukcje z bambusa do transportowania wody.


 

 

 

Jednym z ładniejszych miejsc na Bali są tarasy ryżowe Jatiluwih.

 

W końcu dotarliśmy do Ubud i zaczęłam rozumieć, czemu ludzie zachwycają się tym miejscem. Wąskie uliczki, kapliczki, posągi, drobne ofiary i gęsty zapach kadzideł, przez co nie wiesz, czy to kolejna świątynia czy już dom, wszystko w gęstej zieleni. Nadal przytłacza jazgot i niekończące się sznury skuterów, więc po kilku dniach szwendania się po okolicy jesteśmy nasyceni, jedziemy szukać plaży i nicnierobienia!

 

Dookoła świata, jak to się zaczęło<< >>Byłem na Bali i oto moja historia

About the author : Maja